czwartek, 16 lutego 2012

Zmiany, zmiany, zmiany

Przez ostatnie dwa miesiące niewiele się działo na blogu. Wynikało to przede wszystkim z nadmiaru pracy - mojej i Dominika. Niestety do końca marca (urlop!) lub nawet połowy kwietnia wiele się w tym temacie nie zmieni. Ale potem mam nadzieje, że blog ożyje na nowo - w odświeżonej postaci :-)

JM

O Osetii Południowej w WP


- Usłyszałem w słuchawce kobiecy pisk - relacjonuje na antenie Radio Wolna Europa Walerij Kabołow, lider osetyjskiej wspólnoty w Moskwie. Parę sekund wcześniej próbował dodzwonić się do Ałły Dżiojewej, której inauguracja na stanowisko prezydenta separatystycznej Republiki Osetii Południowej miała się odbyć w Cchinwali dzień wcześniej - 10 lutego. Dopiero, gdy połączył się z jedną z jej współpracowniczek dowiedział się, że do domu zajmowanego przez opozycyjną polityk wdarli się uzbrojeni po zęby i zamaskowani ludzie w mundurach z oddziału policji specjalnego przeznaczenia - OMON-u. 62-letnia Dżiojewa uderzona kolbą karabinu straciła przytomność i osunęła się na podłogę. W stanie ciężkim trafiła do stołecznego szpitala. Prezydencka inauguracja została odwołana. 

Czytaj dalej

JM
 

sobota, 3 grudnia 2011

Po i w trakcie

Godzinę temu rozpoczęły się wybory do Dumy w Rosji i tam też zwrócona jest cała uwaga mediów. Tymczasem w Osetii Południowej od zakończenia wyborów prezydenckich trwa "kolorowa rewolucja". Bardzo ciekawej audycji na ten temat można posłuchać w Radiu Wolna Europa.

Polecam też kolejne wydane wiadomości Rapinfo Dino (MC47+ST) traktujących o obu tych wydarzeniach :-).

niedziela, 20 listopada 2011

czwartek, 17 listopada 2011

Islamscy bojownicy wracają do Azji Centralnej

Islamscy bojownicy wzięli na cel Azję Centralną. W Kazachstanie wybuchają bomby, w Tadżykistanie wojsko ledwo uporało się z tamtejszym "bin Ladenem". Nikt nie jest pewien ich zamiarów, ale sami bojownicy snują wizje budowy islamskiego kalifatu, rozciągającego się od Kaukazu po Afganistan.

Azja Centralna to pięć państw: Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i Turkmenistan. Tworzą sieć naczyń połączonych - wydarzenia w jednym kraju prędzej czy później oddziałują na jego sąsiadów. Tak było z islamskimi radykałami, którzy od końca lat 90. skupili się pod sztandarami Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IRU). Organizacja była niebezpieczna, szybko sprzymierzyła się z afgańskimi talibami. Zaraz po powstaniu przeprowadziła serię zbrojnych najazdów w Azji Centralnej - bojownicy twierdzili, że dążą do obalenia prezydent Uzbekistanu Islama Karimowa. Od kiedy USA interweniowało w Afganistanie wszystko się zmieniło. IRU i zainspirowane nią organizacje skupiające ochotników przeróżnych narodowości wzięły na cel nie tyle Uzbekistan, co cały region. Nie są osamotnione. Pomaga im al-Kaida, talibowie a nawet bojownicy z Kaukazu Północnego. Terroryzm z nową siłą znów zawitał do Azji Centralnej.

Jeśli ktoś się tego spodziewał, to na pewno nie Emomali Rahmon, prezydent Tadżykistanu. Latem ubiegłego roku ze ściśle strzeżonego więzienia w Duszanbe, położonego w pobliżu prezydenckiego pałacu, zbiegło 25 więźniów. Na władze padł blady strach. Na wolności znaleźli się, jak stwierdziły tadżyckie władze, "islamscy terroryści". Część zbiegów próbowała uciec do sąsiedniego Afganistanu, część udała się do doliny Raszt położonej na północny wschód od Duszanbe. Prezydent kazał przeprowadzić obławę, która skończyła się masakrą.

Ciąg dalszy na WP.PL


JM

czwartek, 10 listopada 2011

Parę słów o "ruskim marszu"

Putin, won z Kremla! Nienawidzimy rządu! Rosja dla Ruskich! – krzyczeli uczestnicy „ruskiego marszu", który tradycyjnie 4 listopada przeszedł ulicami Moskwy i blisko 60 innych rosyjskich miast. Według szacunków akcja zorganizowana w Dzień Jedności Narodowej, obchodzony od 2005 r. z okazji przegnania czterysta lat temu wojsk polskich z Kremla, przyciągnęła 7 tys. osób, w większości o nacjonalistycznych poglądach. To dwa razy mniej, niż „ruski marsz” przeprowadzony tego samego dnia przez prorządową młodzieżówkę „Nasi” i kilkadziesiąt razy więcej w porównaniu do imperialistów, którzy przemaszerowali dwie godziny wcześniej przez rosyjską stolicę.

Termin Rosjanin oznacza obywatela Federacji Rosyjskiej. Jest naród rosyjski – Ruscy i reszta o „niesłowiańskiej powierzchowności”, „czurki” oraz „czarnuchy”, jak nacjonaliści nazywają imigrantów z Azji Centralnej i mieszkańców Kaukazu Północnego. „Dość karmienia Kaukazu!” to hasło przewodnie tegorocznego marszu. Głosi je m.in. Aleksiej Nawalny, znany bloger, wschodni odpowiednik Juliana Assange’a, który nie kryje swoich prezydenckich ambicji oraz niechęci do systemu politycznego stworzonego przez Władimira Putina. W sprawie kaukaskich republik wciśniętych w wąski pas ziemi pomiędzy Morze Czarne a Kaspijskie ma wiele do powiedzenia. Północnokaukaski Okręg Federalny, a zwłaszcza Czeczenia, Dagestan oraz Inguszetia są jednymi z najbardziej dotowanych regionów w kraju i to mu się nie podoba. Nawalny nie myli się, twierdząc, że te pieniądze trafiają do skorumpowanych elit – Ramzana Kadyrowa, który rozbija się po Czeczenii w kolumnie długiej na kilkadziesiąt porsche cayenne, czy do dagestańskich klanów stale rywalizujących ze sobą o wpływy. Ma rację, gdy wskazuje na korupcję na Kaukazie i dostrzega w niej główną przyczynę ubóstwa jego mieszkańców. Podkreśla konieczność zreformowania rosyjskiej polityki fiskalnej, ukrócenia finansowania kaukaskich kacyków i zmuszenia mieszkańców Kaukazu do zarabiania na siebie. Ani razu nie wypowiada słowa „nienawiść”, choć wydaje się, że to ona kieruje większością uczestników „ruskiego marszu”. Zwłaszcza tych w kominiarkach i pozdrawiających się na modłę hitlerowską – wyciągniętą w niebo ręką.  

Ruski nacjonalista to człowiek wściekły, bo czuje się wystrychnięty na dudka. Wojnę na Kaukazie niby przegrali górale, a tymczasem w Groznym wybudowano największy meczet w Europie i Achmat Arenę – stadion, jakiego Polska nie powstydziłaby się na Euro. Kadyrow gra w piłkę nożną za pieniądze rosyjskich podatników z reprezentacją gwiazd prowadzoną przez Maradonę, gdy nawet podmoskiewską wieś ogarnęła patologiczna bieda. Nacjonaliści tracą cierpliwość, gdy kaukascy jeżdżą drogimi samochodami po Moskwie, zaczepiają młode kobiety, tańczą lezginkę na peronach metra, bo sami ledwo wiążą koniec z końcem i nic nie zapowiada, by to się zmieniło. Za dotykające ich krzywdy zrzucają winę na osoby o „niesłowiańskiej powierzchowności” – sądzą, że to oni odbierają im pracę i godność. Dla nacjonalistów to przez kaukaskie narody oraz innych „nieruskich” Rosja ginie. Dlatego wygnaliby najchętniej wszystkich czarnych, odcięli Kaukaz od reszty kraju, a wraz z nim odgrodzili się od całej Azji wielkim, betonowym murem. Wtedy Rosja ocaleje.

Nacjonalista pożądany

Putin, gdy doszedł do władzy, obiecał Rosjanom powstanie z kolan i odbudowę wielkiej Rosji. Hasła trafiły na podatny grunt. Po upadku ZSRR, porażce reform demokratycznych oraz kryzysie finansowym w 1998 r. kraj musiał się zmienić. Następca Borysa Jelcyna, który pijackimi wybrykami zasłynął na cały świat, wydawał się mężem stanu, nawet jeśli z przeszłością w KGB. Odniósł pewne sukcesy. Podniósł poziom życia Rosjan, ustabilizował gospodarkę, odświeżył wizerunek Rosji na arenie międzynarodowej, a także ujarzmił Czeczenów, choć nie bez kłopotów. Dał ludziom nadzieję, ale 11 grudnia 2010 r. na własne oczy przekonał się, że ona zgasła. 10 tys. kiboli i nacjonalistów (niektóre szacunki mówią o 50 tys. osób) wywołało na placu Maneżowym w Moskwie zamieszki na niespotykaną w putinowskiej Rosji skalę. Doszło do nich po tym, jak Jegor Swiridow, kibic Spartaka Moskwa, zginął zastrzelony podczas bójki z grupą młodych chłopaków z Kaukazu Północnego. Tłum wziął sprawy w swoje ręce, gdy podejrzani w tej sprawie zostali przez stołecznego śledczego lekkomyślnie wypuszczeni. Na Maneżowym skatowali pierwszych lepszych kaukaskich, którzy się napatoczyli, i pobili się z milicją.

Tuż przed tegorocznymi obchodami Dnia Jedności Narodowej odbyły się pokazowe procesy obliczone na uspokojenie nastrojów. Uczestników zeszłorocznych zamieszek skazano na kilkuletnie wyroki, po pięć lat dostali Dagestańczycy, którzy brali udział w bójce ze Swiridowym. Jego zabójca spędzi 20 lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, ale władze nadal nie znalazły sposobu na okiełznanie szerzącego się wirusa etnicznej nienawiści. Widać to na przykładzie armii, gdzie konflikty pomiędzy kaukaskimi i słowiańskimi poborowymi zaostrzają się do tego stopnia, że pojawiały się już propozycje sformowania jednostek jednolitych etnicznie.      

Jednym z pomysłów rządzących na zapanowanie nad żywiołem jest zasianie niezgody w szeregach nacjonalistów, co już się częściowo udało. Spory kredy zaufania ultraprawicy stracił Dmitrij Diemuszkin, lider „Związku Słowiańskiego”, który po wizycie u Kadyrowa został przez część środowiska  okrzyknięty zdrajcą. We wrześniu tego roku nacjonalistyczny Kongres Wspólnot Rosyjskich – Rodzina zapowiedział, że przyłączy się do Ogólnorosyjskiego Frontu Narodowego utworzonego przez Władimira Putina. Z drugiej strony jej przywódcy Dmitrijowi Rogozinowi, stałemu przedstawicielowi Rosji przy NATO, współpraca z rządową partią „Jedna Rosja”, nazywaną też partią „żulików i złodziei”, już od dawna nie przeszkadza. Zbliżenia z partiami politycznymi, w tym liberalno-demokratycznymi, szukają przywódcy innych nacjonalistycznych ugrupowań, co im się nawet udaje. Korzyść może być obopólna. Partie liczą na przyciągnięcie do siebie elektoratu, 58 proc. mieszkańców kraju w badaniach dla centrum Lewady poparło hasło „Rosja dla Ruskich”, zaś liderom nacjonalistów marzy się, by przestać „marznąć na ruskich marszach”, jak powiedział Rogozin, i wejść na polityczne salony. Ultraprawicowi radykałowie jednak nie dają się przekonać i wiedzą swoje. Kto współpracuje z władzami, to tajniak i kapuś z Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB).

Kaukaskie inspiracje

Rosyjscy nacjonaliści nie stronią od przemocy. Dopuszczają się pobić, podpaleń mienia, zabójstw, a nawet zamachów bombowych wymierzonych głównie w Azjatów i kaukaskich. Jak dotąd rzadko zwracali się przeciwko policji i urzędnikom, choć wkrótce może się to zmienić. Mówią o tym eksperci z rosyjskiego Centrum Sowa, monitorującego środowiska nacjonalistyczne, a także sami ultraprawicowcy na forach internetowych. Dalsze zabijanie Tadżyków, a nawet „czarnych” z Kaukazu nie ma sensu, bo osoby naprawdę odpowiedzialne za sytuację w Rosji siedzą na Kremlu. Są tacy, którzy twierdzą, że trzeba coś z tym zrobić.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to już było. Na Kaukazie Północnym islamscy bojownicy parę lat temu uznali, że by zmienić władzę, strzelać należy, ale przede wszystkim do swoich. Milicjantów, żołnierzy, urzędników wywodzących się z tych samych miast, wiosek, a nawet domów, co partyzanci. Komu się nie podoba, może siedzieć cicho i starać się przetrwać albo wyjechać – do Moskwy lub gdzieś dalej.

Teraz do podobnego przekonania powoli dochodzą rosyjscy nacjonaliści, którzy ciągle rosną w siłę. W 2010 r. „ruskich marszy” odbyło się dwa razy mniej niż w tym roku. Rozwiązaniom skrajnym, a więc przemocy, sprzyja system, w którym brak miejsca na dialog pomiędzy różnymi opcjami politycznymi. Duma to zabawka w rękach Putina i skupionych wokół niego elit – tutaj formalnie zatwierdza się decyzje podjęte na Kremlu. Rozmawiać nie można nawet na ulicach, tam milicja bije. Sytuacja nie jest bezpieczna. Politycy to ludzie, którzy mają reprezentować różne grupy społeczne. Ich kłótnie i debaty na forum publicznym powinny zastępować karabiny oraz pięści – po to, by obywatele się nie zabijali. W Rosji ten mechanizm nie działa.

Rosyjska opozycja demokratyczna cieszy się niskim poparciem społecznym. Zamiast niej tubą niezadowolonych są nacjonaliści, tak jak na Kaukazie Północnym salafici, wyznawcy radykalnej odmiany islamu. Nie sposób ich kontrolować, bo te ruchy nie mają jednego centrum i nie potrzebują przywódców, co pokazują zamieszki na Manieżnym, które nie były przez nikogo zaplanowane. Nacjonalizm i islamski radykalizm są symptomami tej samej choroby. Nazywa się ona władza.

Kreml może zabić tylu islamskich bojowników, ilu chce, i aresztować tylu nacjonalistów, ilu mu się uda, ale to i tak nie uspokoi sytuacji w kraju. Wprost przeciwnie. Po ogłoszeniu wyroku dla zabójcy Jegora Swiridowa odcinek federalnej trasy Rostow-Baku pod Nalczykiem, stolicą Kabardo-Bałkarii, zablokowała grupa około 300 osób. Protestujący stanęli w obronie Asłana Czerkiesowa, czyli tego, który zastrzelił kibica Spartaka. Domagali się sprawiedliwego procesu od władzy, ale ona jest lojalna nie wobec obywateli, ale siebie samej. Śledczy, który swoim zaniedbaniem sprowokował zamieszki na placu Maneżowym, nigdy nie został ukarany.

JM