poniedziałek, 5 grudnia 2011
sobota, 3 grudnia 2011
Po i w trakcie
Godzinę temu rozpoczęły się wybory do Dumy w Rosji i tam też zwrócona jest cała uwaga mediów. Tymczasem w Osetii Południowej od zakończenia wyborów prezydenckich trwa "kolorowa rewolucja". Bardzo ciekawej audycji na ten temat można posłuchać w Radiu Wolna Europa.
Polecam też kolejne wydane wiadomości Rapinfo Dino (MC47+ST) traktujących o obu tych wydarzeniach :-).
Polecam też kolejne wydane wiadomości Rapinfo Dino (MC47+ST) traktujących o obu tych wydarzeniach :-).
niedziela, 20 listopada 2011
czwartek, 17 listopada 2011
Islamscy bojownicy wracają do Azji Centralnej
Islamscy bojownicy wzięli na cel Azję Centralną. W Kazachstanie wybuchają bomby, w Tadżykistanie wojsko ledwo uporało się z tamtejszym "bin Ladenem". Nikt nie jest pewien ich zamiarów, ale sami bojownicy snują wizje budowy islamskiego kalifatu, rozciągającego się od Kaukazu po Afganistan.
Azja Centralna to pięć państw: Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i Turkmenistan. Tworzą sieć naczyń połączonych - wydarzenia w jednym kraju prędzej czy później oddziałują na jego sąsiadów. Tak było z islamskimi radykałami, którzy od końca lat 90. skupili się pod sztandarami Islamskiego Ruchu Uzbekistanu (IRU). Organizacja była niebezpieczna, szybko sprzymierzyła się z afgańskimi talibami. Zaraz po powstaniu przeprowadziła serię zbrojnych najazdów w Azji Centralnej - bojownicy twierdzili, że dążą do obalenia prezydent Uzbekistanu Islama Karimowa. Od kiedy USA interweniowało w Afganistanie wszystko się zmieniło. IRU i zainspirowane nią organizacje skupiające ochotników przeróżnych narodowości wzięły na cel nie tyle Uzbekistan, co cały region. Nie są osamotnione. Pomaga im al-Kaida, talibowie a nawet bojownicy z Kaukazu Północnego. Terroryzm z nową siłą znów zawitał do Azji Centralnej.
Jeśli ktoś się tego spodziewał, to na pewno nie Emomali Rahmon, prezydent Tadżykistanu. Latem ubiegłego roku ze ściśle strzeżonego więzienia w Duszanbe, położonego w pobliżu prezydenckiego pałacu, zbiegło 25 więźniów. Na władze padł blady strach. Na wolności znaleźli się, jak stwierdziły tadżyckie władze, "islamscy terroryści". Część zbiegów próbowała uciec do sąsiedniego Afganistanu, część udała się do doliny Raszt położonej na północny wschód od Duszanbe. Prezydent kazał przeprowadzić obławę, która skończyła się masakrą.
Ciąg dalszy na WP.PL
Jeśli ktoś się tego spodziewał, to na pewno nie Emomali Rahmon, prezydent Tadżykistanu. Latem ubiegłego roku ze ściśle strzeżonego więzienia w Duszanbe, położonego w pobliżu prezydenckiego pałacu, zbiegło 25 więźniów. Na władze padł blady strach. Na wolności znaleźli się, jak stwierdziły tadżyckie władze, "islamscy terroryści". Część zbiegów próbowała uciec do sąsiedniego Afganistanu, część udała się do doliny Raszt położonej na północny wschód od Duszanbe. Prezydent kazał przeprowadzić obławę, która skończyła się masakrą.
Ciąg dalszy na WP.PL
JM
czwartek, 10 listopada 2011
Parę słów o "ruskim marszu"
Putin, won z Kremla! Nienawidzimy rządu! Rosja dla Ruskich! – krzyczeli uczestnicy „ruskiego marszu", który tradycyjnie 4 listopada przeszedł ulicami Moskwy i blisko 60 innych rosyjskich miast. Według szacunków akcja zorganizowana w Dzień Jedności Narodowej, obchodzony od 2005 r. z okazji przegnania czterysta lat temu wojsk polskich z Kremla, przyciągnęła 7 tys. osób, w większości o nacjonalistycznych poglądach. To dwa razy mniej, niż „ruski marsz” przeprowadzony tego samego dnia przez prorządową młodzieżówkę „Nasi” i kilkadziesiąt razy więcej w porównaniu do imperialistów, którzy przemaszerowali dwie godziny wcześniej przez rosyjską stolicę.
Termin Rosjanin oznacza obywatela Federacji Rosyjskiej. Jest naród rosyjski – Ruscy i reszta o „niesłowiańskiej powierzchowności”, „czurki” oraz „czarnuchy”, jak nacjonaliści nazywają imigrantów z Azji Centralnej i mieszkańców Kaukazu Północnego. „Dość karmienia Kaukazu!” to hasło przewodnie tegorocznego marszu. Głosi je m.in. Aleksiej Nawalny, znany bloger, wschodni odpowiednik Juliana Assange’a, który nie kryje swoich prezydenckich ambicji oraz niechęci do systemu politycznego stworzonego przez Władimira Putina. W sprawie kaukaskich republik wciśniętych w wąski pas ziemi pomiędzy Morze Czarne a Kaspijskie ma wiele do powiedzenia. Północnokaukaski Okręg Federalny, a zwłaszcza Czeczenia, Dagestan oraz Inguszetia są jednymi z najbardziej dotowanych regionów w kraju i to mu się nie podoba. Nawalny nie myli się, twierdząc, że te pieniądze trafiają do skorumpowanych elit – Ramzana Kadyrowa, który rozbija się po Czeczenii w kolumnie długiej na kilkadziesiąt porsche cayenne, czy do dagestańskich klanów stale rywalizujących ze sobą o wpływy. Ma rację, gdy wskazuje na korupcję na Kaukazie i dostrzega w niej główną przyczynę ubóstwa jego mieszkańców. Podkreśla konieczność zreformowania rosyjskiej polityki fiskalnej, ukrócenia finansowania kaukaskich kacyków i zmuszenia mieszkańców Kaukazu do zarabiania na siebie. Ani razu nie wypowiada słowa „nienawiść”, choć wydaje się, że to ona kieruje większością uczestników „ruskiego marszu”. Zwłaszcza tych w kominiarkach i pozdrawiających się na modłę hitlerowską – wyciągniętą w niebo ręką.
Ruski nacjonalista to człowiek wściekły, bo czuje się wystrychnięty na dudka. Wojnę na Kaukazie niby przegrali górale, a tymczasem w Groznym wybudowano największy meczet w Europie i Achmat Arenę – stadion, jakiego Polska nie powstydziłaby się na Euro. Kadyrow gra w piłkę nożną za pieniądze rosyjskich podatników z reprezentacją gwiazd prowadzoną przez Maradonę, gdy nawet podmoskiewską wieś ogarnęła patologiczna bieda. Nacjonaliści tracą cierpliwość, gdy kaukascy jeżdżą drogimi samochodami po Moskwie, zaczepiają młode kobiety, tańczą lezginkę na peronach metra, bo sami ledwo wiążą koniec z końcem i nic nie zapowiada, by to się zmieniło. Za dotykające ich krzywdy zrzucają winę na osoby o „niesłowiańskiej powierzchowności” – sądzą, że to oni odbierają im pracę i godność. Dla nacjonalistów to przez kaukaskie narody oraz innych „nieruskich” Rosja ginie. Dlatego wygnaliby najchętniej wszystkich czarnych, odcięli Kaukaz od reszty kraju, a wraz z nim odgrodzili się od całej Azji wielkim, betonowym murem. Wtedy Rosja ocaleje.
Nacjonalista pożądany
Putin, gdy doszedł do władzy, obiecał Rosjanom powstanie z kolan i odbudowę wielkiej Rosji. Hasła trafiły na podatny grunt. Po upadku ZSRR, porażce reform demokratycznych oraz kryzysie finansowym w 1998 r. kraj musiał się zmienić. Następca Borysa Jelcyna, który pijackimi wybrykami zasłynął na cały świat, wydawał się mężem stanu, nawet jeśli z przeszłością w KGB. Odniósł pewne sukcesy. Podniósł poziom życia Rosjan, ustabilizował gospodarkę, odświeżył wizerunek Rosji na arenie międzynarodowej, a także ujarzmił Czeczenów, choć nie bez kłopotów. Dał ludziom nadzieję, ale 11 grudnia 2010 r. na własne oczy przekonał się, że ona zgasła. 10 tys. kiboli i nacjonalistów (niektóre szacunki mówią o 50 tys. osób) wywołało na placu Maneżowym w Moskwie zamieszki na niespotykaną w putinowskiej Rosji skalę. Doszło do nich po tym, jak Jegor Swiridow, kibic Spartaka Moskwa, zginął zastrzelony podczas bójki z grupą młodych chłopaków z Kaukazu Północnego. Tłum wziął sprawy w swoje ręce, gdy podejrzani w tej sprawie zostali przez stołecznego śledczego lekkomyślnie wypuszczeni. Na Maneżowym skatowali pierwszych lepszych kaukaskich, którzy się napatoczyli, i pobili się z milicją.
Tuż przed tegorocznymi obchodami Dnia Jedności Narodowej odbyły się pokazowe procesy obliczone na uspokojenie nastrojów. Uczestników zeszłorocznych zamieszek skazano na kilkuletnie wyroki, po pięć lat dostali Dagestańczycy, którzy brali udział w bójce ze Swiridowym. Jego zabójca spędzi 20 lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze, ale władze nadal nie znalazły sposobu na okiełznanie szerzącego się wirusa etnicznej nienawiści. Widać to na przykładzie armii, gdzie konflikty pomiędzy kaukaskimi i słowiańskimi poborowymi zaostrzają się do tego stopnia, że pojawiały się już propozycje sformowania jednostek jednolitych etnicznie.
Jednym z pomysłów rządzących na zapanowanie nad żywiołem jest zasianie niezgody w szeregach nacjonalistów, co już się częściowo udało. Spory kredy zaufania ultraprawicy stracił Dmitrij Diemuszkin, lider „Związku Słowiańskiego”, który po wizycie u Kadyrowa został przez część środowiska okrzyknięty zdrajcą. We wrześniu tego roku nacjonalistyczny Kongres Wspólnot Rosyjskich – Rodzina zapowiedział, że przyłączy się do Ogólnorosyjskiego Frontu Narodowego utworzonego przez Władimira Putina. Z drugiej strony jej przywódcy Dmitrijowi Rogozinowi, stałemu przedstawicielowi Rosji przy NATO, współpraca z rządową partią „Jedna Rosja”, nazywaną też partią „żulików i złodziei”, już od dawna nie przeszkadza. Zbliżenia z partiami politycznymi, w tym liberalno-demokratycznymi, szukają przywódcy innych nacjonalistycznych ugrupowań, co im się nawet udaje. Korzyść może być obopólna. Partie liczą na przyciągnięcie do siebie elektoratu, 58 proc. mieszkańców kraju w badaniach dla centrum Lewady poparło hasło „Rosja dla Ruskich”, zaś liderom nacjonalistów marzy się, by przestać „marznąć na ruskich marszach”, jak powiedział Rogozin, i wejść na polityczne salony. Ultraprawicowi radykałowie jednak nie dają się przekonać i wiedzą swoje. Kto współpracuje z władzami, to tajniak i kapuś z Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB).
Kaukaskie inspiracje
Rosyjscy nacjonaliści nie stronią od przemocy. Dopuszczają się pobić, podpaleń mienia, zabójstw, a nawet zamachów bombowych wymierzonych głównie w Azjatów i kaukaskich. Jak dotąd rzadko zwracali się przeciwko policji i urzędnikom, choć wkrótce może się to zmienić. Mówią o tym eksperci z rosyjskiego Centrum Sowa, monitorującego środowiska nacjonalistyczne, a także sami ultraprawicowcy na forach internetowych. Dalsze zabijanie Tadżyków, a nawet „czarnych” z Kaukazu nie ma sensu, bo osoby naprawdę odpowiedzialne za sytuację w Rosji siedzą na Kremlu. Są tacy, którzy twierdzą, że trzeba coś z tym zrobić.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że to już było. Na Kaukazie Północnym islamscy bojownicy parę lat temu uznali, że by zmienić władzę, strzelać należy, ale przede wszystkim do swoich. Milicjantów, żołnierzy, urzędników wywodzących się z tych samych miast, wiosek, a nawet domów, co partyzanci. Komu się nie podoba, może siedzieć cicho i starać się przetrwać albo wyjechać – do Moskwy lub gdzieś dalej.
Teraz do podobnego przekonania powoli dochodzą rosyjscy nacjonaliści, którzy ciągle rosną w siłę. W 2010 r. „ruskich marszy” odbyło się dwa razy mniej niż w tym roku. Rozwiązaniom skrajnym, a więc przemocy, sprzyja system, w którym brak miejsca na dialog pomiędzy różnymi opcjami politycznymi. Duma to zabawka w rękach Putina i skupionych wokół niego elit – tutaj formalnie zatwierdza się decyzje podjęte na Kremlu. Rozmawiać nie można nawet na ulicach, tam milicja bije. Sytuacja nie jest bezpieczna. Politycy to ludzie, którzy mają reprezentować różne grupy społeczne. Ich kłótnie i debaty na forum publicznym powinny zastępować karabiny oraz pięści – po to, by obywatele się nie zabijali. W Rosji ten mechanizm nie działa.
Rosyjska opozycja demokratyczna cieszy się niskim poparciem społecznym. Zamiast niej tubą niezadowolonych są nacjonaliści, tak jak na Kaukazie Północnym salafici, wyznawcy radykalnej odmiany islamu. Nie sposób ich kontrolować, bo te ruchy nie mają jednego centrum i nie potrzebują przywódców, co pokazują zamieszki na Manieżnym, które nie były przez nikogo zaplanowane. Nacjonalizm i islamski radykalizm są symptomami tej samej choroby. Nazywa się ona władza.
Kreml może zabić tylu islamskich bojowników, ilu chce, i aresztować tylu nacjonalistów, ilu mu się uda, ale to i tak nie uspokoi sytuacji w kraju. Wprost przeciwnie. Po ogłoszeniu wyroku dla zabójcy Jegora Swiridowa odcinek federalnej trasy Rostow-Baku pod Nalczykiem, stolicą Kabardo-Bałkarii, zablokowała grupa około 300 osób. Protestujący stanęli w obronie Asłana Czerkiesowa, czyli tego, który zastrzelił kibica Spartaka. Domagali się sprawiedliwego procesu od władzy, ale ona jest lojalna nie wobec obywateli, ale siebie samej. Śledczy, który swoim zaniedbaniem sprowokował zamieszki na placu Maneżowym, nigdy nie został ukarany.
JM
wtorek, 8 listopada 2011
Kaukaskie charty
Ok ten tekst już trochę wisi w sieci, ale myślę, że w Polsce mało kto się z nim zapoznał. Polecam artykuł "Kaukaskie charty" w rosyjskojęzycznym wydaniu magazynu Esquire.
JM
piątek, 4 listopada 2011
Mr Freeman apeluje do Miedwiediewa
Ruski marsz trwa, a tymczasem Mr Freeman...
BBC opublikowało interesujący artykuł poświęcony rosyjskim satyrykom działającym na Youtubie. Uwaga, niektóre filmy z np. Mr Freemanem dostępne są z polskimi napisami. Warto obejrzeć.
Mały update:
Łatwo wpadający w ucho kawałek uczestniczący w konkursie na muzyczne nagranie przeciwko "partii żuli i złodzieji" (Jednej Rosji) ogłoszonym przez znanego rosyjskiego blogera i aktywistę Aleksieja Nawalnego.
BBC opublikowało interesujący artykuł poświęcony rosyjskim satyrykom działającym na Youtubie. Uwaga, niektóre filmy z np. Mr Freemanem dostępne są z polskimi napisami. Warto obejrzeć.
Mały update:
Łatwo wpadający w ucho kawałek uczestniczący w konkursie na muzyczne nagranie przeciwko "partii żuli i złodzieji" (Jednej Rosji) ogłoszonym przez znanego rosyjskiego blogera i aktywistę Aleksieja Nawalnego.
JM
czwartek, 3 listopada 2011
Ruski Marsz tuż tuż
Jutro w Rosji w około 60 miastach z okazji Dnia Jedności Narodowej nacjonaliści zorganizują tzw. "Ruskie Marsze". Starcia z milicją, antyfaszystami i młodzieżą z Kaukazu Północnego niewykluczone. Na klipie zamieszki po zabójstwie kibica Spartaka Moskwa Jegora Swidrowa, które odbyły się w grudniu 2010 r. na placu Manieżnym w Moskwie.
wtorek, 1 listopada 2011
Epicki Libijczyk!?
Wojna w Libii, której końcówkę mieliśmy z Jarkiem okazję obserwować, obfitowała w masę ponurych i dramatycznych wydarzeń. Cały świat słyszał o oblężeniu Misraty, masowych grobach, gwałtach i egzekucjach wykonywanych na przeciwnikach zarówno przez lojalistów pułkownika Kaddafiego, jak i rebeliantów. Jedną z ostatnich odsłon konfliktu było niesławne rozprawienie się z samym dyktatorem noszące wszelkie znamiona samosądu.
Wojna obfitowała jednak zarazem w szereg dziwnych, czasami zabawnych czy wręcz nieprawdopodobnych sytuacji. Swoistym katalogiem takich scenek z libijskiego frontu jest EpicLibyan. Na stronie znaleźć można zdjęcia powstańców libijskich opatrzone humorystycznym komentarzem. To taki współczesny wojenny folklor gdzie szalejącej walce towarzyszy dźwięk gitary akustycznej, a na front rusza się dosiadając osła. Zainteresowanym innym spojrzeniem na niewesoły temat polecam.
Wojna obfitowała jednak zarazem w szereg dziwnych, czasami zabawnych czy wręcz nieprawdopodobnych sytuacji. Swoistym katalogiem takich scenek z libijskiego frontu jest EpicLibyan. Na stronie znaleźć można zdjęcia powstańców libijskich opatrzone humorystycznym komentarzem. To taki współczesny wojenny folklor gdzie szalejącej walce towarzyszy dźwięk gitary akustycznej, a na front rusza się dosiadając osła. Zainteresowanym innym spojrzeniem na niewesoły temat polecam.
DM
Koniec problemu ze stoczniami?
Wygląda na to, że Ministerstwo Obrony FR udało się zawrzeć porozumienie ws. okrętów podwodnych projektu 885-Jasień i 955-Borei. O sprawie pisałem w zeszłym tygodniu.
JM
piątek, 28 października 2011
czwartek, 27 października 2011
Rosyjskie wojny ze stoczniami
Od trzech lat w Rosji trwa gruntowna reforma armii. Jednym z jej głównych założeń, obok restrukturyzacji, jest modernizacja wyposażenia. W nowym państwowym programie uzbrojenia na lata 2011-2020 (PPU-2020) Marynarka Wojenna Federacji Rosyjskiej (MWFR) zajęła szczególne miejsce. Kreml zdecydował się przeznaczyć 5 z 20 trylionów rubli na realizację całego programu. Największe zakupy w historii rosyjskiej marynarki wojennej, będą zarazem zakupami ostatniej szansy.
Za 15-20 lat ostatnie okręty o radzieckim rodowodzie wyjdą ze służby w rosyjskiej marynarce wojennej. Jeśli nic się nie zmieni, na złomie wyląduje wówczas ponad 90 proc. obecnego stanu floty. Rozpoczęty program dozbrojenia marynarki wojennej jest niczym innym jak walką z czasem. Czy zwycięską, pozostaje ciągle pytaniem. Poprzednie PPU-2015 zakończyło się niepowodzeniem. Historia i tym razem może się powtórzyć.
24 lutego 2011 r. pierwszy wiceminister obrony Rosji Władimir Popowkin przedstawił szczegóły nowych zakupów dla marynarki. Liczby kolosalne. W sumie sto nowych okrętów, wśród nich: dwadzieścia niestrategicznych łodzi podwodnych (w tym ok. połowy konwencjonalnych) i osiem atomowych jednostek typu 955-Borei, trzydzieści korwet 20380 przeznaczonych do patrolowania wód przybrzeżnych, sześć fregat 11356M i dziewięć 22350 oraz cztery Mistrale. Plany bardzo odważne, biorąc pod uwagę, że w ramach poprzedniego PPU Rosjanie zamierzali wyposażyć marynarkę w dwadzieścia cztery nowe okręty, zaś skończyło się na… dwóch.
I rzeczywiście. Im dłużej program jest w toku, tym większe problemy napotyka. Dotyczy to nawet łodzi podwodnych. Doszło do sporu z producentem nowych atomowych okrętów podwodnych. Ministerstwo Obrony FR ogłosiło niedawno, że nie może podpisać kontraktu na dostawę dwóch jednostek (K-535 Jurij Dołgorukij i K-535 Aleksander Newski) w 2011 r. z powodu zawyżenia kosztów produkcji przez Zjednoczoną Korporację Stoczniową (ZKS). Spór z tym samym dostawcą toczy się również o okręt podwodny projektu 885-Jasień, K-329 „Siewierodwińsk", który zresztą często krytykują rosyjscy eksperci.
Jasień jest też za mało efektywny w stosunku do kosztów zakupu oraz utrzymania. Dla porównania na budowę jednego egzemplarza jego amerykańskiego odpowiednika – okrętu typu Seawolf USA muszą wydać 2,8 mld dol., co po drugiej stronie oceanu i tak jest uważane za cenę wygórowaną. Tymczasem za następną jednostkę projektu Jasień, K-329 „Kazań”, producent zażyczył sobie prawie o miliard więcej (112 mld rubli)! Na tym nie koniec podwodnych perypetii. Okazało się również, że przeciągnie się dostawa konwencjonalnych okrętów podwodnych projektu 677- Łada, a to z powodu defektów wykrytych w modelu. Póki co, by zapełnić lukę, rosyjski MON zdecydował się zamówić unowocześnione „Warszawianki” – jednostki projektu 636M.
Opóźniła się również dostawa fregat projektu 22350. Produkcja pierwszego okrętu serii „Admirała Siergieja Gorszkowa” rozpoczęła się w 2006 r. i zakończyła dopiero po czterech latach. Drugi, „Admirał Kasatonow”, jest w budowie w Północnej Stoczni od 2009 r. W takim tempie powstawanie pozostałych ośmiu jednostek potrwa zbyt długo jak na założenia rosyjskich planistów. Kolejną dziurę w zamówieniach zdecydowano się zapchać innym niż założony modelem – fregatą projektu 11356, której trzy egzemplarze Rosjanie wcześniej sprzedali Indiom. I taka sama ilość okrętów tego typu właśnie jest produkowana dla MWFR.
- Państwowe zamówienia obronne w Rosji nie będą wypełnione w 2011 r. i z dużą dozą prawdopodobieństwa także w 2012 r. – powiedział 10 października Andriej Klepacz, wiceminister rozwoju gospodarczego FR. 20 mld rubli. Dokładnie tyle według ministra obrony FR Anatolija Serdiukowa brakuje do realizacji tegorocznego planu.
Państwowa Zjednoczona Korporacja Stoczniowa oraz holding Zjednoczona Korporacja Przemysłowa zmonopolizowały rosyjski rynek konstruktorów okrętów dla marynarki wojennej. Jednak tak jak inne podmioty z sektora zbrojeniowego przedsiębiorstwa borykają się z niską wydajnością pracy oraz przestarzałym zapleczem technologicznym. Stocznie mają trudności finansowe. Zakład Bałtycki w Petersburgu znalazł się w tak poważnych tarapatach, że od Zjednoczonej Korporacji Przemysłowej kontrolę nad nim przejął jej konkurent. Podobny los może wkrótce spotkać inny obiekt: Stocznię Północną, choć zakup sprawiających kłopoty przedsiębiorstw przez firmę państwową niekoniecznie musi równać się rozwiązaniu problemów. Za nieudane podpisanie kontraktu na dostarczenie okrętów podwodnych odpowiada w końcu Zjednoczona Korporacja Stoczniowa. Przez należące do państwa przedsiębiorstwo program zbrojeń rosyjskiej marynarki może zakończyć się porażką.
Stoczniom zarzuca się stosowanie nieprzejrzystych mechanizmów w procesie ustalania cen na zamówione okręty (zdaniem Serdiukowa stocznie zawyżają wartość kontraktów o 15-20 procent), niską wydajność i tempo produkcji. Oskarżeni bronią się przed zarzutami. Mówią o braku ciągłości zamówień od wojska uniemożliwiającym nabycie odpowiedniego doświadczenia przez kadrę niezbędnego do zwiększenia wydajności. Wskazują na 30-procentowe podwyżki na energię i materiały. Jednocześnie wytykają rosyjskiemu MON-owi, że nie uwzględnia inflacji przy obliczaniu wartości zamówień, lecz stosuje deflator wielkości 1-2 procent. Roman Trocenko, prezes ZKS, przekonuje, żeby stocznie nie splajtowały, ten wskaźnik nie może spaść poniżej 6-7 procent. Przepychanka trwa, a wojskowi grożą. Państwowy holding Oboronserwis, w którego radzie nadzorczej zasiada Anatolij Serdiukow, zaproponował centralizację zbrojeniówki i połączenie wszystkich przedsiębiorstw w jedno wielkie niekomercyjne partnerstwo. Szykują się zmiany w prawie. Szczegóły nie są znane, ale przygotowany jest projekt ustawy „O federalnym systemie kontraktowym”, który ma zmienić zasady organizowania zamówień państwowych. Czy to pomoże rosyjskiej marynarce wojennej? Musi, inaczej zatonie.
JM
czwartek, 20 października 2011
Duży Format
W dzisiejszym (20.10.2011) Dużym Formacie można znaleźć nasz reportaż z Libii. "Miotła nie karabin", polecamy :-).
wtorek, 18 października 2011
Wywiad z Jewkurowem
Kilka dni temu na stronie stacji radiowej Echo Moskwy pojawił się interesujący wywiad z prezydentem Inguszetii Junus-bek Jewkurowem. Dla osób interesujących się Kaukazem Północnym rzecz bardzo ciekawa i godna uwagi.
niedziela, 16 października 2011
Do wyborów w Rosji czas się przygotować
Po Rosji krąży anegdota: Leonid Breżniew spaceruje po Placu Czerwonym w Moskwie, gdy nagle zauważa idącego z naprzeciwka Gruzina niosącego ogromnego arbuza. Pierwszy sekretarz zatrzymuje przechodnia i mówi: Sprzedaj mi arbuza. Gruzin ma lepszą propozycję: Nie sprzedam, oddam za darmo. Wybieraj, którego chcesz! Na twarzy Breżniewa rysuje się zdziwienie. – Jak mam wybierać, skoro jest tylko jeden arbuz? Gruzin odpowiada: Mój drogi, ty u nas też jesteś jeden, a i tak Ciebie wybieramy.
Pod koniec września tego roku odbył się w Moskwie 12. zjazd rządzącej w Rosji partii "Jedna Rosja". Media obiegło sensacyjne doniesienie. Prezydent Dmitrij Miedwiediew zrezygnował z reelekcji na rzecz premiera Władimira Putina, a w zamian od szefa rządu otrzymał pierwsze miejsce na liście wyborczej czołowej partii. Później, już w telewizyjnym wywiadzie, Miedwiediew wyjaśniał: "Niewątpliwie premier Putin jest w tym momencie politykiem o najwyższym autorytecie w naszym kraju". Potwierdziła się stara prawda: w Rosji car jest tylko jeden.
"Król królów" w Afryce też był jedyny, a i jego zdmuchnęła rewolucja. Muammar Kadafi nazywał libijskich rebeliantów "szczurami" i tym szczurom wspieranym przez NATO dał się wygryźć z Trypolisu. Wcześniej w Tunezji obalono prezydenta Ben Aliego, a w Egipcie Hosniego Mubaraka. W Syrii Baszar al-Asad z pomocą czołgów i snajperów nadal trzyma się u władzy, choć jak mocno w zasadzie nie wiadomo. Jeszcze na początku roku, gdy Bliski Wschód oraz Afryka Północna stanęły w ogniu, zastanawiano się, czy w Rosji też wybuchnie rewolucja. Większość komentatorów twierdziła, że nie, lecz Kreml woli dmuchać na zimne.
Dalsza część tekstu na WP.PL
Pod koniec września tego roku odbył się w Moskwie 12. zjazd rządzącej w Rosji partii "Jedna Rosja". Media obiegło sensacyjne doniesienie. Prezydent Dmitrij Miedwiediew zrezygnował z reelekcji na rzecz premiera Władimira Putina, a w zamian od szefa rządu otrzymał pierwsze miejsce na liście wyborczej czołowej partii. Później, już w telewizyjnym wywiadzie, Miedwiediew wyjaśniał: "Niewątpliwie premier Putin jest w tym momencie politykiem o najwyższym autorytecie w naszym kraju". Potwierdziła się stara prawda: w Rosji car jest tylko jeden.
"Król królów" w Afryce też był jedyny, a i jego zdmuchnęła rewolucja. Muammar Kadafi nazywał libijskich rebeliantów "szczurami" i tym szczurom wspieranym przez NATO dał się wygryźć z Trypolisu. Wcześniej w Tunezji obalono prezydenta Ben Aliego, a w Egipcie Hosniego Mubaraka. W Syrii Baszar al-Asad z pomocą czołgów i snajperów nadal trzyma się u władzy, choć jak mocno w zasadzie nie wiadomo. Jeszcze na początku roku, gdy Bliski Wschód oraz Afryka Północna stanęły w ogniu, zastanawiano się, czy w Rosji też wybuchnie rewolucja. Większość komentatorów twierdziła, że nie, lecz Kreml woli dmuchać na zimne.
Dalsza część tekstu na WP.PL
JM
Z munduru na bruk
Minister spraw wewnętrznych FR Raszyd Nurgalijew, a dalej cała Rosja mają nie lada kłopot. Po reformie milicji (i przemianowniu jej na policje) ze służby zwolniono 183 tys. osób. Jak się okazuje nie wszyscy dobrze poradzili sobie z nową rzeczywistością, w której się znaleźli. Około 37 tys. byłych milicjantów zgłosiło się do MSW z prośbą o pomoc w uzyskaniu zatrudnienia. Rezultaty są. 11 tys. eks-milicjantów wciąż jest na bruku. Co się z nimi stanie nie wiadomo.
Źródło: Lenta.ru
Źródło: Lenta.ru
JM
niedziela, 2 października 2011
Co widzi rosyjska kaczka :-)
Dobra, to robi wrażenie. Kilka humorystycznych i ciekawych filmików znalezionych w sieci (nie tylko dla znających rosyjski). Akurat na niedzielę :-).
1. Skandaliczna prawda o McDonaldzie:
2. Skandaliczna prawda o Walcie Disneyu:
3. Skandaliczna prawda o Apple:
4. Najlepsza robota dla prawdziwego patrioty:
Jeśli kogoś interesuje skąd się to bierze, niech zajrzy na stronę My Duck's Vision
1. Skandaliczna prawda o McDonaldzie:
2. Skandaliczna prawda o Walcie Disneyu:
3. Skandaliczna prawda o Apple:
4. Najlepsza robota dla prawdziwego patrioty:
Jeśli kogoś interesuje skąd się to bierze, niech zajrzy na stronę My Duck's Vision
JM
wtorek, 27 września 2011
Depesze w "Przeglądzie"
Nasz tekst "Długa noc czarnych imigrantów" poświęcony problemom czarnych imigrantów w Libii został opublikowany na łamach najnowszego numeru tygodnika "Przegląd". Zachęcamy do lektury :).
piątek, 23 września 2011
Jim daje do myślenia
Kilka dni temu ukazała się materiał naszego znajomego z frontu. Jim pracuje dla bostońskiego GlobalPost, pracuje w Libii niemal od początku rewolucji. W kwietniu m.in. został aresztowany przez żołnierzy Kaddafiego podczas kręcenia materiału w Bredze. Jim wygląda jak amerykański komandos (to opinia Libijczyków ;P) i jest jednoosobowym studium cyfrowym. Jako jeden z nielicznych korespondentów, samodzielnie kręci materiały wideo, montuje je jeszcze na froncie i takiego "gotowca" wysyła do redakcji. Zastanawiam się czy tak wygląda przyszłość korespondencji wojennej? Polecam: James Foley
Ps. Jak tylko uporamy się z obowiązkami, wrzucimy parę naszych fotek :).
Ps. Jak tylko uporamy się z obowiązkami, wrzucimy parę naszych fotek :).
JM
poniedziałek, 19 września 2011
Depesze z Libii
Wkrótce parę ciekawych wiadomości z ogarniętej rewolucyjną gorączką libijskiej ziemi. Tymczasem, nasza korespondencja dla Wirtualnej Polski: "Strzelają nad moją głową" .
wtorek, 30 sierpnia 2011
Kino w porewolucyjnym Egipcie?
Wywiad z Robertem Omarem Hamiltonem, przedstawicielem niezależnego kina egipskiego; jeden z organizatorów prowizorycznych pokazów na pl. Tahrir; producent dorocznego Palestine Festival Literature; reżyser filmów "When I stretch forth my hand" (2009) i Maydoum (2009 - premiera na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Dubaju)
Katarzyna Kościesza: Czy możesz w ramach wprowadzenia opowiedzieć krótko o obecnej sytuacji egipskiego kina?
Robert Omar Hamilton: Kino egipskie zaczęło się rozwijać w tym samym czasie, co kino światowe, a obecnie jest zaliczane do największych przemysłów kinematograficznych w świecie arabskim. Problem polega na tym, że już od lat 50, 60 zostało ono bardzo mocno powiązane z polityką. Obecnie cały przemysł znajduje się w rękach wąskiej grupy związanej ze stary reżimem... cały sprzęt, cała infrastruktura. Filmy, które powstawały przez ostatnie pół wieku trudno nazwać ambitnymi. Są to w większości filmy banalne, kiepskie komedie… I cały przemysł jest w rękach bardzo bogatych ludzi, którzy tworzą kolejne kiepskie filmy i dzięki temu stają się jeszcze bogatsi. W tym systemie nie ma miejsca na nowe, ambitne kino. Kino, które powstaje to nie jest kino, które może się liczyć na arenie międzynarodowej. Teraz jednak, razem z upadkiem starego systemu, nadszedł czas na zmiany także w tej dziedzinie.
KK: I ty należysz do grupy osób, które starają się te zmiany inicjować…
R.O.H.: Tak, jest grupa młodych egipskich filmowców, którzy chociaż są na początku swojej artystycznej drogi, usilnie starają się tworzyć ambitniejsze kino. Jednym z nich jest mój przyjaciel Tamer El Said, który stworzył pierwszą w Kairze niezależną wytwórnię filmową. Wytwórnia ta stanowi niesamowite wsparcie dla młodych twórców. Pomagają oni nie tylko merytorycznie, ale też, co jest niesłychanie ważne, użyczają sprzęt. Współpracuję z nimi już od pewnego czasu. To od nich mam na przykład kamery. To dzięki nim możemy kręcić…
Możesz w przybliżeniu powiedzieć, ile osób jest obecnie zaangażowanych w tworzenie niezależnego kina w Egipcie? Jak duża jest to grupa?
To jest pytanie, na które bardzo trudno odpowiedzieć. Te nazwiska się zmieniają… I ich liczba również. Niezależne kino jest u nas dopiero w trakcie tworzenia, jest zjawiskiem bardzo nowym, elastycznym, trudnym do jednoznacznego określenia. Nie podejmę się na dany moment wymienienia nazwisk twórców, którzy stanowią trzon niezależnej sceny w Egipcie. To pokaże przyszłość. Jeżeli chodzi o liczbę, to myślę, że będzie to ok. 10 osób.
Rozmawiając z wami w Kairze odniosłam wrażenie, że większość z was uzyskała wykształcenie na Zachodzie. Czy to prawda?
Nie. Zupełnie nie.
Czyli jest w Kairze ośrodek, który kształci filmowców?
Tak, oczywiście. W Kairze znajduje się Wyższy Instytut Kinematografii, który swego czasu cieszył się dosyć dobrą renomą, ale ostatnio jego prestiż też zaczął podupadać. Tę instytucję również powinna objąć fala przemian w egipskim kinie.
Teraz chciałabym Cię spytać o związek pomiędzy kinem a obecną sytuacją polityczną w Egipcie… Kiedy rewolucja wybuchła pod koniec stycznia tego roku, nie było Cię w Kairze?
Tak, 25 stycznia, kiedy wszystko się zaczęło, przebywałem poza granicami kraju. Przyleciałem do Egiptu 29 stycznia.
Czy od razu miałeś jasny plan, w jaki sposób włączysz się w rewolucję, czy cały pomysł pojawił się dopiero potem?
Po przylocie, od razu poszedłem na plac Tahrir, by być razem ze wszystkimi. Atmosfera była niesamowita. Wielkie poruszenie. Wszyscy braliśmy w tym udział. To było coś nieprawdopodobnie emocjonalnego, spontanicznego. Ale dopiero po pewnym czasie powstała idea, by stworzyć kino na Placu Tahrir. Chcieliśmy pokazywać filmy nakręcone podczas manifestacji, by w jakiś sposób równoważyć przekłamany obraz, który propagowały kontrolowane przez państwo media. Chcieliśmy pokazywać, co się naprawdę działo. By ludzie widzieli, jak i o co walczyliśmy. Zaczęliśmy również zbierać materiał od zwykłych ludzi, którzy często kręcili manifestacje i walki z mundurowymi swoimi telefonami komórkowymi. Wierzę, że w tym materiale tkwi niesamowite bogactwo – prawda o tym, co faktycznie się działo, widziana oczami Egipcjan, którzy z tego lub innego powodu znaleźli się na placu Tahrir, w trakcie walk.
Jak zbieraliście ten amatorski materiał? Skąd ludzie wiedzieli, że mają go do was zanosić?
Najczęściej zbieraliśmy go na bieżąco, na placu, podczas manifestacji. Ale też ludzie dowiadywali się o naszej akcji od swoich znajomych, a później mówili to kolejnym znajomym i tak wieść sama niosła się po mieście. Zebraliśmy naprawdę całkiem sporą ilość materiału. Teraz wielkim wyzwaniem jest przejrzenie tego i zobaczenie, co z tym można zrobić.
Z jaką reakcją ze strony ludzi spotkała się idea tego rewolucyjnego kina na pl. Tahrir?
Odbiór był bardzo dobry. Wręcz zaskakująco dobry. Tak naprawdę teraz powinienem być w Palestynie, gdzie mam kręcić mój następny film, ale zmieniłem plany po jednym z seansów na placu Tahrir. Podszedł do mnie starszy człowiek, który uścisnął mi dłoń i ze wzruszeniem zaczął dziękować za to, co robimy. Powiedział, że domyślał się, że telewizja kłamie, ale dzięki nam teraz wie to na pewno. Powiedział, że w końcu wie, jak naprawę było i powie to swoim znajomym. Zagroził, że nie odejdzie, dopóki nie damy mu kopii nagrań, by mógł je pokazywać innym. To był dla mnie bardzo ważny moment. Wtedy zrozumiałem, że ta inicjatywa ma naprawdę sens. I że moje miejsce jest teraz w Egipcie. Dlatego odłożyłem kręcenie mojego następnego filmu do lutego przyszłego roku.
Z tego co pamiętam, waszym celem było rozszerzanie zasięgu tego kina. Chcieliście pokazywać nagrania z rewolucji nie tylko na pl. Tahrir, ale też w innych dzielnicach Kairu, a nawet w innych miastach – czy to się udało?
Do pewnego stopnia tak. Nagrania były wyświetlane też w Aleksandrii i Luxorze. Bardzo pragnęliśmy, zachęcaliśmy i wciąż zachęcamy ludzi, by na własną rękę organizowali pokazy tych filmów w swoich dzielnicach i miastach. Bardzo ważne jest, by dotrzeć do jak największej ilości ludzi z prawdziwą informacją na temat rewolucji. Dla wielu ludzi w Egipcie jedynym źródłem wiedzy jest kontrolowana przez państwo telewizja. Internet nie jest tu tak powszechny , jak w Europie. Egipt rozpaczliwie potrzebuje decentralizacji przekazu informacji.
Czy kino na pl. Tahrir nadal działa?
Niestety już nie. Na początku sierpnia wojsko zdecydowało się usunąć manifestantów z placu Tahrir. Pretekstem był początek Ramadanu i procesu Mubaraka. W trakcie przepędzania protestujących nie oszczędzono również naszego kina. Cały sprzęt został z premedytacją zniszczony przez mundurowych. Teraz poważnie zastanawiamy się, co dalej robić. Jak kontynuować naszą działalność.
A współpracujecie w jakiś sposób z opozycyjnymi ruchami politycznymi, które okupowały pl. Tahrir?
Nie, nie mamy żadnego kontaktu z nimi. Każdy działa na własną rękę, robiąc to na czym się zna.
Powiedz mi w takim razie, czego będzie dotyczył twój kolejny film?
Film ten będzie opowiadał historię mężczyzny, który wraca do Palestyny po latach emigracji w Stanach Zjednoczonych i musi dokonać trudnego wyboru pomiędzy ziemią przodków, która go wzywa, a bezpieczeństwem i komfortem, które gwarantuje emigracja. Szczerze powiedziawszy, trochę zmieniliśmy scenariusz po wybuchu rewolucji. Wcześniejszy mówił o braku zmian, pewnej stagnacji, z którymi musi się zmierzyć główny bohater. W obecnej sytuacji podobny scenariusz oczywiście jest już zupełnie bez sensu.
Więc rewolucja zmusiła Cię do bardziej wytężonej pracy – musiałeś pisać scenariusz od początku…?
[śmiech] Mam nadzieję, że kolejne wydarzenia na Bliskim Wschodzie nie zmuszą nas do ponownych zmian scenariusza…!
Dlaczego kręcisz swój kolejny film w Palestynie a nie w Egipcie?
Nie podzielam opinii, że egipski twórca musi tworzyć filmy w Egipcie. Dlaczego? To jakaś głupota! Wiele osób tutaj zadaje mi to pytanie, ale na przykład nikt nie zadał mi go w Palestynie. Oni wiedzą, dlaczego tam kręcę. To jest przepiękny kraj. Fascynujący. O skomplikowanej historii. I jestem zdania, że los Palestyny jest decydujący dla całego regionu. Też dla przyszłości Egiptu. W tej części świata my tu jesteśmy wszyscy ze sobą powiązani.
Rozmawiała Katarzyna Kościesza, absolwentka warszawskiej etnologii :-).
Rozmawiała Katarzyna Kościesza, absolwentka warszawskiej etnologii :-).
niedziela, 28 sierpnia 2011
Foreign Policy - ciekawe galerie
Chyba najlepszy magazyn na świecie poświęcony tematyce zagranicznej opublikował, za jednym zamachem, dwie warte zobaczenia galerie zdjęć poświęconych ZSRR i państwom dawniej wchodzącym w skład bloku komunistycznego.Coś akurat na niedzielne popołudnie.
Agitprops
Russias's Big Backyard - polecam zdjęcie numer 2!
Agitprops
Russias's Big Backyard - polecam zdjęcie numer 2!
JM
piątek, 26 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
Cudotwórca Nurgalijew
Przepraszam nie wierzę. Nie w to, że wspólnie z Ludwigiem uruchomiliśmy bloga, ale w słowa ministra spraw wewnętrznych FR Raszyda Nurgalijewa: – Za moimi plecami, w przeszłości, pozostało łapownictwo, nadużywanie służbowych pełnomocnictw i korupcja – powiedział na spotkaniu z policjantami w obwodzie kostromskim. Śmiałe oświadczenie zważywszy na to, iż w Rosji nieskorumpowani milicjanci występują równie często co wieloryby w Bałtyku. By mówić prawdę, Nurgalijew musiałby najpierw dokonać cudu.
Dla tych, którzy nie wiedzą – 1 sierpnia w Rosji zakończyła się reforma policji zapoczątkowana w marcu podpisaniem przez prezydenta Miedwiediewa ustawy „O policji”. Jej celem był nie tylko, jakby powiedzieli marketingowcy, rebranding milicji polegający na zmianie nazwy na „policja” i nadaniu odznakom nowej, inspirowanej przedrewolucyjnymi wzorami, formy. Istotą reformy była wymiana kadr.
Z formacji mundurowych MSW zwolniono 183 tys. dotychczasowych funkcjonariuszy. Atestacji nie przeszli głównie starzy, chorzy i najwięksi rozrabiacy, których już dłużej nie dało się kryć. Poleciały generalskie głowy. Z 347, aż 140 pożegnało się z pracą. Na lodzie została też m.in. Natalia Winogradowa, wiceszef oddziału Komitetu Śledczego przy MSW FR, wsławiona w świecie tym, że nadzorowała sprawę Siergiej Magnickiego. 37-letni prawnik, reprezentujący fundusz inwestycyjny Hermitage Capital Management oskarżany przez rosyjskie władze o oszustwa podatkowe, zmarł w niejasnych okolicznościach w moskiewskim więzieniu. Oprócz Winogradowej na bruku znalazło się jeszcze kilku czołowych, rosyjskich śledczych.
W sumie kadry MSW do przyszłego roku zostaną odchudzone o około 22 procent (226 tys. 900 osób). Docelowo na służbie ma pozostać 1 106 472, zdaniem Nurgalijewa, nienagannych funkcjonariuszy, którzy nie będą wiedzieć co to łapówka a jeśli przyłożą komuś pałą to tylko wtedy, gdy już inaczej się nie da. Jednak już szybkie spojrzenie na statystyki wystawia nie najlepszą ocenę prawdomówności ministra. W pierwszej połowie 2011 r. liczba wykrytych przestępstw popełnionych przez policjantów w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego wzrosła o jedną piątą. Zaskakujące? Niekoniecznie zważywszy na to, że prawie wszyscy milicjanci przeszli atestację i jak makulatura po recyklingu zostali nowymi, „uczciwymi” policjantami. To tak jakby Nurgalijew splunął Rosjanom w twarz i jeszcze oczekiwał podziękowań. Przecież po reformie może być tylko lepiej.
Jarosław Marczuk
wtorek, 23 sierpnia 2011
Prezydent Asad jak zwykle w formie…
Przedwczorajsze wejście libijskich powstańców do Trypolisu zdominowało serwisy informacyjne. W cień zepchnięte zostało inne „wiekopomne” wydarzenie związane z tzw. „Arabską Wiosną”, którym jest czwarte telewizyjne wystąpienie Baszara Asada od czasu rozpoczęcia demonstracji w Syrii. Prezydent udzielił czterdziestominutowego wywiadu dwójce dziennikarzy państwowej telewizji „Syria”. I jak zwykle nie rozczarował odbiorców. Wywiad był kuriozalny i pełen beztroskich banialuków. Nie przekonanych przekonać do niczego nie mógł. Przekonani usłyszeli natomiast to, co usłyszeć chcieli.
Ciekawa była formuła wywiadu. Dziennikarze absolutnie lojalnej władzom stacji zadawali pytanie rzekomo „trudne” i „kontrowersyjne”, jak gdyby próbując pokazać niezależność syryjskich mediów. Poruszano więc wątki międzynarodowej krytyki Syrii, odpowiedzialności karnej osób zamieszanych w śmierć demonstrantów, kwestię kurdyjską, czy pomysł zmiany ósmego artykułu Konstytucji mówiącego o dominacji partii Baas, a tak często krytykowanego przez opozycję. Pytania cholernie niewygodne dla polityka syryjskiego, zwłaszcza w tak trudnym okresie. Baszar wychodził jednak z każdej kontry obronną ręką. Spokojny i stonowany odpowiadał bez zająknięcia od czasu do czasu uśmiechając się zawadiacko, jakby chciał powiedzieć: „haha, znowu wam się nie udało zapędzić mnie w kozi róg”. Spektakl pseudo-obiektywizmu dziennikarskiego i pewna postawa prezydenta poszły chyba jednak troszkę za daleko i wyraźnie słychać było brzmienie fałszywej nuty.
A oto kilka ciekawszych fragmentów rozmowy:
- Syria TV: Panie Prezydencie. W ramach przyjętych reform pojawił się dekret przyznający obywatelstwo Kurdom. Czy było to wynikiem obaw przed aktywizacją tego czynnika podczas obecnego kryzysu?
- Baszar Asad: Tak naprawdę to temat ten został poruszony po raz pierwszy w roku 2002, dokładnie w sierpniu 2002, kiedy odwiedziłem Hasakę (miasto w północno-wschodniej Syrii o znacznej populacji kurdyjskiej). Spotkałem się wtedy z różnymi środowiskami, w tym z Kurdami, którzy poruszyli ten temat. Moja odpowiedź brzmiała następująco: „To (wasze) prawo. To problem humanitarny, który wymaga podjęcia działań. I zaczniemy rozwiązywać ten problem”. Podjęliśmy od razu kroki i zaczęliśmy rozpatrywać różne możliwości. Było kilka scenariuszy. Dotyczyły tego, jak od strony prawnej i konstytucyjnej wyglądać ma podjęcie takiej decyzji. Nie poruszaliśmy się szybko, ale z początkiem roku 2004 prawie zakończyliśmy prace. Te zostały jednak przerwane w marcu 2004 przez wydarzenia z Hasaki i Qamishli (wtedy to doszło do wybuchu kurdyjskiego „Powstania w Qamishli” sprowokowanego starciami kibiców dwóch drużyn piłkarskich). Pewne siły, osoby i strony starały się wykorzystać kwestię obywatelstwa do celów politycznych. To mogło doprowadzić do konfliktu między Kurdami i Arabami. W związku z tym odłożyliśmy temat obywatelstwa na później i rozpoczęliśmy dialog z różnymi siłami (politycznymi). Zauważyliśmy jednocześnie bezustanne próby wykorzystywania tego tematu. Prawda jest taka, że kiedy zapadła decyzja o przyznaniu Kurdom obywatelstwa tekst dekretu był już gotowy od dawna…
To klasyczny już zabieg Asada. Co się wypowie o jakiejś ustawie, decyzji czy projekcie podjętym po wybuchu rewolucji, to jakimś dziwnym trafem zawartość tej ustawy, decyzji czy projektu była gotowa dawno przed rewolucją. Jakimś dziwnym trafem również ustawa, decyzja czy projekt czekały sobie w szufladzie przez – w tym wypadku bagatela 7 lat – żeby, tu kolejny zbieg okoliczności, zostać ogłoszonym w sytuacji, kiedy kraj się wali rządzącym na głowy i muszą coś niezadowolonemu motłochowi rzucić. Co jeszcze ciekawsze. Prezydent zrozumiał dopiero w roku 2002, że brak obywatelstwa u 200 000 osób zamieszkujących od urodzenia terytorium Syrii to swoisty problem. W związku z faktem, iż „pewne siły” chciałyby ten problem wykorzystać uznał, że problem nie jest jednak tak duży jak mu się wydawało, i że to 200 000 Kurdów poczeka sobie jeszcze kilka lat.
…i dalej:
- Syria TV: Obama, ustami Sekretarz Stanu, wezwał Pana jednoznacznie do rezygnacji ze stanowiska. Podobnie Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Jak im Pan odpowie?
- Baszar Asad: Podczas moich spotkań z obywatelami syryjskimi w trakcie ostatnich kilku dni pytanie postawiono inaczej: „Dlaczego im Pan nie odpowie?”, a nie „jaka jest Pana odpowiedź?”. Czasami im odpowiadam, czasami nie odpowiadam. Do każdego przypadku podchodzimy z osobna. Czasami, jeśli to państwa zaprzyjaźnione, odpowiadamy żeby wyjaśnić nasze stanowisko. Zwłaszcza jeśli wiemy, że te państwa mogą prezentować stanowisko niekoniecznie zgodne z ich przekonaniami, a to z określonych przyczyn międzynarodowych. Jeśli zaś chodzi o państwa nieprzyjazne, to niekiedy odpowiadamy żeby zaznaczyć, że jeśli posuną się w swojej polityce (względem nas) daleko, to my możemy pójść nawet dalej. W innych z kolei przypadkach chcemy im zakomunikować: „wasze słowa nie mają żadnej wartości” o czym świadczy wstrzymanie się od jakiegokolwiek komentarza. Tym razem wybraliśmy właśnie tę opcję. Pokazujemy im, że ich słowa nie mają żadnej wartości …Tutaj powiem z całą prostotą. Takich słów nie kieruje się do prezydenta, który nie goni za stanowiskiem. Nie mówi się ich prezydentowi, którego nie wybrały Stany Zjednoczone ani Zachód. Wybrał go naród syryjski. Nie mówi się narodowi, żeby odrzucił swojego wysokiego przedstawiciela… Nie mówi się tego narodowi, który wspiera opór (w Palestynie i Libanie) nie w ramach ideologii swojego państwa, ale z przekonania. Taka jest właśnie różnica. To naród stoi za oporem, to jego przekonania.
Asad jeździ na tej kobyle „oporu” od kiedy przejął władzę. Fakt, znaczna część społeczeństwa sympatyzuje ze sprawą palestyńską (niekoniecznie z Palestyńczykami), co w wielu kręgach zapewniało mu sympatię i poparcie dla jego polityki zagranicznej. Wydaje się jednak, że ta kobyła zdycha i trzeba by ją zastąpić jakimś rączym koniem. Tylko jakim, jeśli w stajniach samo ścierwo.
…no i na koniec ta nieszczęsna Konstytucja…
- Syria TV: Mówił Pan o ponownym przyjrzeniu się Konstytucji. Pojawiły się żądania zmiany artykułu ósmego oraz inne, wzywające do zmiany kolejnych artykułów. Z Pana przemowy wygłoszonej w auli Uniwersytetu Damasceńskiego można było zrozumieć, że Konstytucja, w całości, może być przedmiotem dyskusji. Czy zmieniło się coś od czasu spotkania Komitetu Centralnego (partii Baas), czy czeka nas nowa Konstytucja i jakie są kroki w tym kierunku?
- Baszar Asad: To jeden z najważniejszych punktów obrad Komitetu Centralnego oraz komitetów lokalnych w województwach. Pojawiły się propozycje zmiany artykułu ósmego. Artykuł ten jest podstawą systemu politycznego w Syrii. W Konstytucji są jednak punkty z nim powiązane, więc mowa o zmianie tylko tego jednego artykułu jest nielogiczna. Podobnie ze zmianą innych artykułów z pominięciem ósmego. Te punkty wraz z punktem ósmym tworzą podstawę systemu politycznego w Syrii. Praca nad jednym artykułem wymaga zatem przepracowania innych artykułów. Rozwiązaniem jest więc przyjrzenie się całej Konstytucji bez względu na to, czy celem jest artykuł ósmy, czy inne artykułu mówiące o systemie politycznym. A przynajmniej przeanalizowanie punktów wzajemnie powiązanych.
Na pozór ma sens prawda? Ale chce się zaraz włożyć dziennikarzom w usta pytanie: „Jakie to punkty Panie Prezydencie?” albo przynajmniej: „ile czasu zajmie przyjrzenie się tym punktom”, lub: „co zostało w tym kierunku zrobione”. Pytanie takie oczywiście nie pada. Prezydent mógłby więc równie dobrze powiedzieć: „Konstytucji się przyjrzeliśmy no i doszliśmy do wniosku, że trzeba się jej dalej przyglądać, ale czemu dokładnie się przyglądać i jak długo to w sumie nie wiem. A w ogóle to dajcie mi święty spokój bo pytania macie nielogiczne, a ja się spieszę na humus”.
Cały wywiad znaleźć można pod następującym linkiem:
Przemowa w auli Uniwersytetu dostępna tutaj:
O wydarzeniach „kurdyjskich” z 2004 roku:
Konstytucja Syryjskiej Republiki Arabskiej:
Dominik Małgowski
Subskrybuj:
Posty (Atom)